Jest to historia pewnego zdjęcia.
Czas: rok 1987, mam 7 lat.
Miejsce: kamienica na Jeżycach w Poznaniu, w mojej rodzinnej łazience.
Osoby: ja i mój brat.
Kąpiemy się wspólnie. Nasz tata robi nam zdjęcie.
Zdjęcie jest super i bardzo je lubię. Często do niego wracamy, gdy przeglądamy rodzinne albumy.
W 2015 roku moja mama zakłada bloga literackiego. Jeden wpis okrasza zdjęciem. Nie protestuję, bo mam generalnie luźne podejście, choć nie jest to dobra fotografia do publikowania w sieci. Oboje z bratem jesteśmy na nim nadzy – nie opublikowałabym takiej fotki moich dzieci.
W 2019 wpadam przypadkiem na stronę niby „projektantki wnętrz” i widzę moje zdjęcie z kąpieli – z czasu, gdy miałam 7 lat.
Trochę mnie to bawi, a trochę trafia mnie szlag. Szczególnie, że ta strona jest taka beznadziejna, a na niej jest moje nagie zdjęcie z dzieciństwa.
Mnie akurat średnio to rusza, bo jestem dorosła, mam dystans do siebie i nie dbam obsesyjnie o anonimowość w sieci. Ale pomyślałam sobie, że może jednak nie byłabym zachwycona, gdybym była akurat dyrektorką dużego przedsiębiorstwa, a jakiś pracownik wydrukowałby to 100 razy i porozklejał po całej firmie dla żartu. Albo jakbym kandydowała w wyborach i jakieś brukowce zainteresowałyby się tym, czemu moja goła fota jest w beznadziejnej reklamówce łazienek, okraszona dodatkowo „nagłówkiem nie do ogarnięcia”. Albo jakbym była sędzią Sądu Najwyższego…
Ja nie jestem szczególnie wrażliwa, ale inni mogą być. Ja jestem już dorosła, a inne dzieci będą jeszcze w międzyczasie nadwrażliwymi nastolatkami. Ja potrafię sobie radzić, ale inni nie muszą.
W międzyczasie w ramach mojego prywatnego śledztwa odkryłam, że ta strona została stworzona, by zarabiać na reklamach [w optymistycznym wariancie] albo do oglądania soft treści pedofilskich [w pesymistycznym wariancie]. Tekst był jakimś zupełnie przypadkowym zbitkiem słów [może przetłumaczonym przez Google translator], z mnóstwem słów kluczowych dla wyszukiwarek, zdjęcia były przypadkowo pobierane z innych stron internetowych i blogów – większość z nich przedstawiała dzieci w łazience: na nocnikach lub w trakcie kąpieli. Może dla kasy z reklam – może nie. Nie jestem ekspertką. Właścicielką domeny była niegdyś pani Krystyna Bochenek [senatorka zmarła w katastrofie w Smoleńsku] i przed śmiercią była to jej oficjalna strona www. Nie znalazłam aktualnego właściciela domeny, bo jest określony jako prywatny, a domenę zarejestrowała jakaś francuska firma.
Zgłosiłam nadużycie wielopoziomowe [phishing, naruszenie dóbr osobistych, naruszenie praw autorskich, zdjęcia nagich dzieci] do zajmującej się stroną firmy hostingowej – zablokowała ona całą witrynę w ciągu kilku godzin. Już jej nie ma. Natomiast prawdopodobnie są setki podobnych w miejscach, o których nie mam pojęcia – i nawet nie chcę mieć.
W związku z tym, co się wydarzyło (a co dla mnie było zabawną przygodą) jako ofiara sharentingu mojej mamy chciałam ostrzec przed tym wszystkich rodziców: nie róbcie tego. Przemyślcie każde zdjęcie wrzucane do sieci, szczególnie te swoich dzieci. Rozważcie dokładnie, co może poczuć dziecko, kiedy za kilka czy kilkanaście lat znajdzie je w odmętach Internetu. Co może poczuć, jeśli znajdą je jego złośliwi koledzy lub koleżanki, którzy wydrukują i powieszą je w klasie na tablicy? W Internecie nic nie ginie i trudno chronić cokolwiek.
W TYM wpisie przedstawiam prawne aspekty prawa do wizerunku dziecka oraz różne skutki sharentingu.
Tymczasem ku pamięci zostawiam printscreen strony, na której z niewiadomych przyczyn znalazło się moje zdjęcie.
Swoja drogą – to dość niesamowite jaką drogę może przejść jedno amatorskie zdjęcie zrobione u schyłku PRL.